Zdyszany, blady jak cień
siedział nieruchomo.
Nie było w nim radości ani smutku.
Noc obejmowała chude ramiona
czarnym całunem,
jakby chciała wniknąć w zmęczone ciało.
Na nogach dziurawe, schodzone buty.
Stopą dotykał ziemi.
Zbity jak bezpański pies,
jęczał coś o pokorze.
Siedział tak, aż do świtu.
Chciał odpocząć od snów,
które bolą.