W ciepłych dłoniach trzymałam motyle.

Malowałam pragnienia

na tęczowych skrzydłach.

 

Po chwili odfruwały

maźnięte lekkomyślnością.

 

Teraz czuję jak szary obłok

zmęczonych skrzydeł

spływa mi na barki.

Tuli ramiona.

 

Idę po środku nocy

uginając się od szarości.